Wilanów, 30 czerwca 2012
Słowo Matki Generalnej skierowane do Sióstr zebranych
w Wilanowie 30 czerwca 2012 roku z okazji 131 rocznicy śmierci
założycielki matki Teresy Potockiej
+Jezu, ufam Tobie!
Czemu siostra się martwi?
Będzie, co Bóg zechce. Jestem gotowa na wszystko.
m. Teresa Potocka
Kochana Siostro Wikario, Siostry Przełożone
Mistrzynie i wszystkie Kochane Siostry!
Miłosiernemu Panu niech będą dzięki, że pozwolił nam zgromadzić się niemal w przeddzień narodzin dla nieba naszej Matki Założycielki. To spotkanie ma o tyle bardziej doniosłą rangę, że dokonuje się u progu 150 lat od powstania założonego przez matkę Teresę Zgromadzenia; dzisiejsza uroczystość jest zwiastunem świętowania Jubileuszu. Dane nam jest spotkać się na modlitwie w zabytkowym kościele pod wezwaniem św. Anny, który dla nas ważny jest także z tego powodu, że tu modliła się matka Teresa. Często bowiem, zwłaszcza w ostatnich latach swego życia, gościnnie i dla podreperowania zdrowia, przybywała do sąsiadującego z tym kościołem pałacu wilanowskiego. Zapraszana była przez panią Augustową, żonę ówczesnego właściciela Wilanowa. Ostatni przyjazd naszej Matki do wilanowskiego pałacu miał miejsce 29 czerwca 1881 roku – 131 lat temu. Przybyła tu wówczas będąc już bardzo wyczerpana i schorowana. To właśnie tu, po tygodniowym pobycie, w środę 6 lipca w godzinie południowej wyszedł na jej spotkanie Pan, Boski Artysta, aby położyć ostatni rys, nadający niepowtarzalną piękność duszy (por. Dz. 825) naszej Matki Założycielki.
Czemu siostra się martwi? Będzie, co Bóg zechce. Jestem gotowa na wszystko – to jedne z ostatnich słów naszej Założycielki, to poniekąd jej duchowy testament. Tymi słowami matka Teresa pocieszała siostrę Anielę Popławską, która płakała, zaniepokojona pogarszającym się jej stanem zdrowia. Będzie, co Bóg zechce. Jestem gotowa na wszystko – ileż w tych słowach wewnętrznego pokoju, zawierzenia całą duszą Bogu, zdania się na Jego wolę, zgody na odwieczne Jego plany w przekonaniu, że dobry Ojciec poprowadzi ją i zapoczątkowane przez nią dzieło także wówczas, gdy jej fizycznie zabraknie. Duchowa postawa, jaką odzwierciedlają te słowa, to jest właśnie ów ostatni rys, jaki Boski Oblubieniec położył na jej duszy. Ostatni – lecz nie jedyny; to rys wieńczący wiele dotknięć Boskiego Artysty, który dłutem wydarzeń życiowych rzeźbił swoje dzieło: duchową sylwetkę matki Teresy. A ona z uległością poddawała się Boskiemu działaniu, które bywało łagodne, zrozumiałe, dające się przewidzieć, oczekiwane…, ale nierzadko było też trudne, zaskakujące, bolesne, nieprzewidywalne, idące w poprzek ludzkich zamierzeń, wbrew planom i oczekiwaniom.
Tym ostatnim rysem Boskiego Artysty, odsłaniającym niezrównane duchowe piękno naszej Matki Założycielki, jest całkowite zdanie się na wolę Boga: Będzie jak Bóg zechce…, jestem na wszystko gotowa… Nacechowane pokojem i zaufaniem słowa Matki, wypowiedziane w obliczu zbliżającej się śmierci, wskazują na to, iż w codzienności życia zdawanie się na wolę Boga było powszednim jej pokarmem – była to jej wewnętrzna postawa. Czy byłaby ona możliwa w tej ostatniej próbie, gdyby nie po wielekroć powtarzane wcześniej akty zaufania Bogu? Na przestrzeni sześćdziesięciu siedmiu lat swego ziemskiego życia było wiele okazji do wyrażania Bogu swego: tak, niech mi się stanie, niech będzie, jak Ty, Boże, chcesz, jak zamierzyłeś, choć ja do końca tego nie rozumiem, i – tak po ludzku – nie całkiem się z tym zgadzam, ale niech będzie jak zechcesz. W trudnych sytuacjach matka Teresa wypowiadała je nie tylko słowem, a nade wszystko sercem i wolą. Spójrzmy na niektóre z nich.
W doświadczenie ciepła rodzinnego domu w zamkowym dostatku, wśród kochających rodziców i rodzeństwa nagle wkroczyło bolesne doświadczenie spowodowane śmiercią matki księżnej Ewy. Dziewięcioletnia wówczas Ewa, stanęła więc w obliczu cierpienia, spowodowanego utratą najbliższej osoby. I choć ojciec – książę Antoni Paweł – starał się być także czułą matką dla swych dzieci, to czyż serce małej Ewy nie było dotkliwie zranione, a przez tę ranę przysposabiane do przyjmowania miłującej woli Boga? Przeżywając piękne lata młodzieńcze, księżna Ewa została zaproszona do powiedzenia: tak wobec śmierci swego ojca; miała wówczas 21 lat. Szczęście związane z małżeństwem niebawem zostało zachwiane, a może lepiej byłoby powiedzieć – ubogacone cierpieniem związanym z przewlekłą chorobą męża – hrabiego Władysława Potockiego, dla którego była kochającą żoną i troskliwą opiekunką. O tym, jak w tym doświadczeniu Ewa wypowiadała Bogu swoje tak, świadczą słowa z listu jej spowiednika i kierownika duchowego, który po śmierci męża Władysława tak pisał: Pamiętam Cię żywo przy łożu chorego męża. O, nieraz wówczas uwielbiałem w tajnikach serca dobro Boga, który ten krzyż tak ciężki i bolesny czynił Ci lekkim i słodkim, żeś go niosła swobodnie, prawie radośnie.
Po śmierci męża dla pogrążonej w żałobie hrabiny Ewy Potockiej najważniejszym stało się znalezienie odpowiedzi na pytanie: Czego Bóg chce ode mnie w tej sytuacji, jakie są Jego plany względem mnie, jakie kroki przedsięwziąć, aby wiernie dopowiedzieć na Boże plany? Odczytywanie Bożego zamiaru było ogromnym zmaganiem dla owdowiałej Ewy. Wspierał ją w tym ks. Zygmunt Golian. Ten świątobliwy kapłan o niezrównanych przymiotach umysłu, serca i ducha z wytrwałym zaangażowaniem towarzyszył Ewie w duchowej drodze, zmierzającej ku odkryciu i wypełnieniu tego, co Bóg zechciał od wieków i przygotował. O przekonaniu, że życie Ewy Potockiej ma być od tej pory poświęcone Bogu, świadczą następujące słowa z listu ks. Goliana: Ledwie że mąż Twój oczy zamknął, Zbawiciel otworzył sobie zaraz wstęp do Twego serca i jakże znowu sowicie nagrodził w Tobie własną łaską swoją ciesząc to serce rozdarte, pociechami nad wszelkie pojęcie. (…) Wówczas powiedział wyraźnie, że chce być Twoim Oblubieńcem, że duszę Twoją zaślubia sobie już na zawsze, że chce być wszystkim dla Ciebie.
Po duchowych zmaganiach właściwych rozeznawaniu, Ewa Potocka doszła do przekonania, że Bóg zaprasza ją, aby służyła Mu w osobach nieszczęśliwych, pogardzanych ze względu na ich życie rażąco niezgodne z godnością kobiety. Kilkumiesięczny pobyt Ewy Potockiej wraz z paniami Kłobukowskimi w Domu Miłosierdzia w Laval u matki Teresy Rondeau w celu poznania metod pracy z pokutnicami to okres, w którym tak Ewy, a po obłóczynach Marii Magdaleny Teresy, wypowiadane na wolę Bożą było stosunkowo łatwe.
Po powrocie do Ojczyzny, będącej pod zaborami, przyszło się mierzyć matce Teresie z trudnościami właściwymi dla zakładania nowego dzieła. Nie rozdzierała szat, kiedy niemożliwym okazało się otworzenie pierwszego polskiego Domu Miłosierdzia w Krakowie, co planowała i czego bardzo pragnęła. Wsłuchując się całą sobą w głos woli Bożej, wyrażającej się także w wydarzeniach życiowych, podjęła zaproszenie ówczesnego arcybiskupa Warszawy Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Jakże opatrznościowym zrządzeniem był fakt, że wówczas do Warszawy zaproszony został także ks. Zygmunt Golian, który już na zawsze pozostał nieocenionym pomocni- kiem matki Teresy i przyjacielem utworzonego przez nią dzieła miłosierdzia.
Prawdziwe zatroskanie ks. Goliana o Dom Miłosierdzia może nieco zobrazować fragment jego listu, w którym opisuje zbiórkę datków dla dzieła matki Teresy. Wspominając jedną z dobrodziejek, której hojność w stosunku do możliwości nie była wielka, szczerze wyraża swoje odczucia: … Ja do tej pani nic nie mam, ale jej łaskawością nie umiałbym się cieszyć. Wiem, że jest osobą bardzo zacną – ale nie mogę zapomnieć i nie mogę jej darować, że też tej zacności nie okazała w chwilach najbardziej krzyczących… To moje wyrażenie „nie mogę jej darować” jest tylko wyrażeniem pewnego żalu i ubolewania. Jednak tenże zacny i świątobliwy Kapłan, którego dobry Bóg postawił na drodze matki Teresy, troszczył się przede wszystkim o stan duchowy Zgromadzenia. Wiedząc o trudnościach relacyjnych we wspólnocie, pisał jasno z troską o zachowanie ducha jedności: Mojem zdaniem największem złem dla Zgromadzeń zakonnych jest duch rozdwojenia, choćby z najlepszych intencyi wylęgły.
Początki domu, który został otwarty 1 listopada 1862 roku w oficynie pałacyku myśliwskiego hr. Pusłowskiego przy ul. Żytniej, nie były łatwe. Warunki mieszkaniowe były takie, że – jak czytamy w opracowaniach historycznych – woda kapała do talerzy z dachu przy obiedzie, a naprawić go nie było można dla krokwi przegniłych. Tu się siostry urządziły, jak było można, bardzo ubogo. I było im dobrze! Tak miłość Boga i powołania zdolną jest wszystko osłodzić. W takich zewnętrznych warunkach niegdyś księżna Ewa Potocka teraz matka Teresa dała początek Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia założonemu dla prowadzenia Domu Miłosierdzia. I choć przychodziły na Matkę chwile, o których tak pisała: Ileż trudności, przeszkód, ileż chwil nieprzewidzianych… Są chwile, gdy jestem zupełnie zniechęcona, gdy myślę, że zarozumiałością było uważać siebie za zdolną do wypełnienia wszystkich moich obowiązków, to jednak w tych chwilach Boski Artysta najpełniej kształtował, odbijał w niej rysy, ukazujące piękno zdania się na Boga.
Mała na początku gromadka dziewcząt bardzo szybko się po- większała, powiększało się też serce Matki ogarniającej mądrą miłością zarówno siostry, jak i – a nawet jeszcze bardziej – pokutnice. Swoje siostry tak formowała do apostolskiej posługi: Siostry moje, o tyle dzieci nasze postąpią w dobrem i ukochają cnotę, o ile my im przyświecać będziemy umartwieniem, cierpliwością i łagodnością. Jeżeli my wierne będziemy i posłuszne Bogu, to i one będą wiernie pełniły swe obowiązki.
Kiedy na skutek słabego zdrowia, matka Teresa wyjeżdżała na leczenie, tęskniła do sióstr i do dzieci: Jestem taka szczęśliwa, że wróciłam do naszego domku… Podczas długiej nieobecności uświadomiłam sobie, że pomimo dojrzałego wieku i wielu przyzwyczajeń, które nabyłam wcześniej w świecie, Bóg dał mi łaskę prawdziwego powołania…, gdy przez dwa miesiące byłam na łonie ukochanej rodziny i miałam wszystko w obfitości, nigdy nie przestałam tęsknić za naszym domkiem, całym jego ubóstwem i wszystkimi obowiązkami.
Przed wyjazdem z Żytniej do Wilanowa 29 czerwca 1881 roku, matka Teresa zwiedziła i pożegnała cały dom, klasy, kaplice…, i już nie wróciła do ukochanego, ubogiego domku. Stało się, jak Bóg zechciał. Ona na wszystko była gotowa. Ś.P. siostra Olga Abramczuk, autorka licznych opracowań z historii Zgromadzania i biografii matki Teresy Potockiej, reflektując nad duchowym testamentem Założycielki: Będzie jak zechce Bóg, jestem na wszystko gotowa, zadała retoryczne pytanie: A Wszechmocny, co na to? I we właściwym sobie stylu odpowiedziała: Zabrał ją do siebie. Nic lepszego nie mogło jej się przydarzyć. Tak, naszej Matce nic lepszego nie mogło się przydarzyć – zawierzyła całkowicie Bogu, pozwalając, aby Boski Artysta wyrzeźbił jej życie według swego odwiecznego wzoru, jaki dla niej przygotował. Jej życie przyniosło trwałe owoce zabliźnienia bolesnych ran i szczęśliwej wieczności dla niezliczonych dziewcząt i kobiet, także dzięki posłudze sióstr założonego przez nią Zgromadzenia. Życie naszej Matki wydało jednak szczególny owoc w życiu i posłannictwie jej córki, a naszej duchowej współzałożycielki św. Siostry Faustyny Kowalskiej. Czyż Matka mogła przewidzieć, że w założonym przez nią Zgromadzeniu Bóg zdeponuje orędzie o swoim niezgłębionym miłosierdziu, zobowiązując tym samym Zgromadzenie, aby przez czyn, słowo i modlitwę objęło duchową troską nie tylko pokutnice, ale wszystkich grzeszników, których miłosierdzie Boże chce uratować na wieczną szczęśliwość?
W mowie pogrzebowej ks. Golian powiedział o matce Potockiej: Nie nazywajmy jej świętą, gdyż tylko Kościół ma prawo nadać ten tytuł. Jednakże niech nasze starania w pracy, za którą gotowa była oddać życie, dowiodą jej świętości. Ileż to razy mówiła mi, że kiedy oddała się całkowicie dziełu temu, w końcu zrozumiała, czym jest szczęście. Ileż to razy wyrażała swą wdzięczność Bogu za to, że dał jej łaskę powołania zakonnego, że pozwolił jej służyć sobie w tym Zgromadzeniu.
Kochane Siostry, kończąc tę refleksję zapytajmy każda samą siebie: co ja na taki wzór życia mojej duchowej Matki? Z jaką gorliwością oddaję się współpracy ze zbawczym Miłosierdziem Bożym? Jak wygląda moja gotowość na wolę Bożą i pragnienie, by było jak Bóg zechce, w przekonaniu, że tylko taka postawa prowadzi do prawdziwego szczęścia?
Maryjo, Matko Miłosierdzia wraz z Tobą i ze św. Siostrą Faustyną, Siostrami, które poprzedziły nas do Niebiańskiej Ojczyzny i z całym Niebem wyśpiewamy teraz Miłosiernemu Bogu pełne wdzięczności Magnificat za naszą matkę założycielkę Teresę Potocką.
s. M. Petra Kowalczyk
przełożona generalna