![]() |
styczeń, luty, marzec 2023
Wybrane tematy:
STULECIE POBYTU ŚW. SIOSTRY FAUSTYNY W ŁODZI (1)
Ta okrągła rocznica skłania do refleksji nad życiem Apostołki Bożego Miłosierdzia jeszcze przed wstąpieniem do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, wtedy jeszcze Heleny Kowalskiej, która przyjechała do Łodzi jesienią 1922 roku. Liczyła wtedy 17 lat. Miała za sobą doświadczenie rocznej pracy w charakterze pomocy domowej w Aleksandrowie Łódzkim, tajemnicze widzenie jasności, po którym podjęła decyzję wstąpienia do klasztoru i bolesną odmowę rodziców, po której wyjechała na służbę do Łodzi. Zatrzymała się najpierw u wuja Michała Rapackiego, kuzyna ojca, przy ul. Nowo-Krótkiej 9 (dziś Krośnieńskiej), a pracę podjęła u trzech tercjarek franciszkańskich. Gdzie? Nie wiadomo.
Co jednak uderza w zachowaniu tej młodej 17-letniej dziewczyny, to warunki, jakie postawiła przy podjęciu pierwszej pracy w Łodzi: codzienna Eucharystia, odwiedzanie chorych i konających oraz korzystanie z posługi kapłana, który prowadził III zakon franciszkański. Każdy z tych warunków bardzo wiele mówi o jej duchowej sylwetce.
Pierwszy warunek – codzienne uczestnictwo we Mszy Świętej – świadczy o tym, że Helena miała świadomość, jak wielkim jest ona darem Boga. Już jako mała dziewczynka, gdy nie mogła iść do kościoła na niedzielną Eucharystię, brała książeczkę do nabożeństwa i chowała się w ogrodzie, by duchowo łączyć się z celebrowaną w kościele Mszę Świętą. Po Pierwszej Komunii Świętej zapytana przez sąsiadkę, dlaczego wraca sama z kościoła, a nie z dziewczynkami, odpowiedziała, że nie idzie sama, lecz z Panem Jezusem. To doświadczenie spotkania z Bogiem żywym i przeżywanie Jego obecności w duszy wzrastało w życiu Helenki od dzieciństwa. Tym bardziej teraz – gdy przybyła do Łodzi, nieznanego, dużego, wówczas półmilionowego miasta – chciała codziennie spotykać się z Jezusem i przyjmować Go do swego serca, by z Nim bezpiecznie przeżywać swoją codzienność.
To jest rys duchowości św. Faustyny, który zrodził się w jej życiu jeszcze przed wstąpieniem do klasztoru, gdy była dzieckiem, a potem młodą, świecką dziewczyną. W życiu zakonnym ten rys duchowości tylko się udoskonalił, a w końcu zaowocował kontemplacją Boga w codzienności. Wszystko, co we mnie dobrego jest – wyznała – sprawiła to Komunia Święta, jej wszystko zawdzięczam. Czuję, że ten święty ogień przemienił mnie całkowicie. O, jak się cieszę, że jestem mieszkaniem dla Ciebie, Panie; serce moje jest świątynią, w której ustawicznie przebywasz… (Dz. 1392).
Drugi warunek, jaki Helenka Kowalska postawiła swoim chlebodawcom, to odwiedzanie chorych i konających. Zdumiewający. Kto w tym wieku myśli o śmierci? Albo o tym, by towarzyszyć konającym? Tylko ten może mieć takie pragnienie, kto wie, że życie na ziemi jest tylko pielgrzymką do domu Ojca Niebieskiego, a moment śmierci – bramą do wieczności i najważniejszym momentem w życiu każdego człowieka, w którym podejmuje się ostatnią, ale najważniejszą decyzję, bo dotyczącą wieczności.
W życiu zakonnym troska o konających mocno obecna była zwłaszcza w ostatnich latach jej życia. Zachęcał ją do tego sam Jezus, który polecał, by spieszyła im na pomoc modlitwą słowami Koronki do Bożego Miłosierdzia, z którą sam związał wielkie obietnice, dotyczące łaski szczęśliwej i spokojnej śmierci nie tylko dla tych, którzy sami tę Koronkę z ufnością odmawiają, ale także dla konających, przy których inni jej słowami modlić się będą. Świadczeniu pomocy umierającym w życiu Siostry Faustyny służył też dar bilokacji, dzięki któremu mogła wspierać tych, którzy umierali nawet kilkaset kilometrów od miejsca jej pobytu. W tej ostatniej godzinie – pouczał ją Jezus – nic dusza nie ma na swą obronę, prócz miłosierdzia Mojego (Dz. 1075), dlatego nakazywał, by wypraszała im to miłosierdzie przez modlitwę słowami Koronki do Miłosierdzia Bożego. Posłuszna Jezusowi często towarzyszyła konającym i wypraszała im ufność w miłosierdzie Boże; błagała Boga o wielkość łaski Bożej, która zawsze zwycięża. Podzieliła się też swoim mistycznym doświadczeniem, które dzisiaj uwrażliwia i mobilizuje tak wielu ludzi do wspierania modlitwą umierających. W „Dzienniczku” napisała: Miłosierdzie Boże dosięga nieraz grzesznika w ostatniej chwili, w sposób dziwny i tajemniczy. Na zewnątrz widzimy, jakoby było wszystko stracone, lecz tak nie jest; dusza, oświecona promieniem silnej łaski Bożej ostatecznej, zwraca się do Boga w ostatnim momencie z taką siłą miłości, że w jednej chwili otrzymuje od Boga [przebaczenie] i win, i kar, a na zewnątrz nie daje nam żadnego znaku ani żalu, ani skruchy, ponieważ już na zewnętrzne rzeczy oni nie reagują. O jak, niezbadane jest miłosierdzie Boże (Dz. 1698). (…)
s. M. Elżbieta Siepak ISMM
STOWARZYSZENIE „FAUSTINUM” W KAMERUNIE
To jedyny kraj, w którym Stowarzyszenie Apostołów Bożego Miłosierdzia „Faustinum” funkcjonuje we wszystkich diecezjach na mocy dekretu Episkopatu Kamerunu z 1 grudnia 2012 roku. W strukturze Kościoła są osoby odpowiedzialne za formację i działalność na szczeblu Episkopatu, w poszczególnych diecezjach i w parafiach.
A wszystko zaczęło od ewangelicznego i przysłowiowego „ziarnka gorczycy”, które Jezus zasiał w sercu Rosy Mabene. Jego słowa: Dziś wysyłam ciebie do całej ludzkości z Moim miłosierdziem – skierowane do św. Siostry Faustyny – Rose wzięła do siebie. W 2000 roku w czasie pobytu w Kanadzie zetknęła się z nabożeństwem do Miłosierdzia Bożego, które ją zafascynowało. Zapragnęła wówczas poznać nie tylko jego genezę, ale i dotrzeć do źródła. Od Jeanne D’Arc Sicard, która w Kanadzie szerzyła kult Miłosierdzia Bożego, otrzymała informacje o Zgromadzeniu Matki Bożej Miłosierdzia w Polsce. Przyjechała do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach, do tego świętego miejsca, w którym Bóg wraz ze śmiercią św. Siostry Faustyny złożył całe jej duchowe dziedzictwo i skąd ono rozchodzi się na cały świat. Tu spotkała się z siostrami, które prowadzą Stowarzyszenie Apostołów Bożego Miłosierdzia „Faustinum” i wyjawiła im pragnienie, aby szerzyć w swoim kraju to orędzie, zwłaszcza nabożeństwo w formach przekazanych przez św. Faustynę.
Po powrocie do Kamerunu w 2002 roku skontaktowała się z kard. Ch. Tumi, arcybiskupem swej diecezji w Douala, aby mu opowiedzieć o tym Stowarzyszeniu. Kardynał zainteresował się tym dziełem, a po przestudiowaniu jego statutu w lutym 2003 roku zatwierdził go dla archidiecezji. Na siedzibę tego dzieła wyznaczył parafię w Ndogbong, do której należała Rose Mabene. Już w następnym miesiącu odbyło się pierwsze spotkanie „Faustinum”, w którym uczestniczyło ponad 30 osób, w tym dwóch kapłanów. W każdym następnym miesiącu przybywało tych, których pociągała tajemnica miłosierdzia Bożego, którzy pragnęli nią żyć i dzielić się darem orędzia Miłosierdzia z innymi oraz wypraszać miłosierdzie dla siebie i świata. Opiekunem dzieła został ks. Jean-Baptiste Iourah Kwedi – ówczesny proboszcz parafii w Ndogbong. Powołano sekretariat dzieła i opracowano program działania, w którym akcent położono na formację kapłanów i świeckich wiernych, związaną z właściwą praktyką nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego w formach, które Pan Jezus przekazał św. Siostrze Faustynie. Do głównej siedziby stowarzyszenia „Faustinum” w Krakowie-Łagiewnikach wysyłano deklaracje wpisowe osób, które chciały uczestniczyć w tym dziele i włączyć się w jej prorocką misję św. Faustyny głoszenia światu orędzia Miłosierdzia przez świadectwo życia, czyny, słowa i modlitwę.
Już od początku swej działalności stowarzyszenie „Faustinum” wprowadziło praktykę uroczystego celebrowania święta Miłosierdzia Bożego w swych parafiach i przygotowania się do niego przez nowennę odprawianą od Wielkiego Piątku. W kościołach umieszczano obrazy Jezusa Miłosiernego, które są wizualnym znakiem nie tylko nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego, ale i całego orędzia zapisanego w „Dzienniczku” św. Siostry Faustyny. W 2006 roku dzięki zaangażowaniu polskiego misjonarza – ks. Franciszka Filipca MIC wydało płyty CD z pieśniami uwielbiającymi Miłosierdzie Boże. Landry, zdolny chłopak, po otrzymaniu gitary od misjonarza, skomponował kilka pieśni o Miłosierdziu Bożym. (…)
s. M. Sangwina Kostecka ISMM
s. M. Elżbieta Siepak ISMM
SPOTKANIA Z PIELGRZYMAMI
Louise Ward z Kanady – założycielka ruchu margaretek i szkoły dla osób z dysleksją, wykładowca, nauczyciel języka francuskiego, ekspert w dziedzinie nieruchomości.
Bóg chce być kochany
Pierwszy raz przyjechała Pani do łagiewnickiego Sanktuarium w związku z VII ogólnopolską pielgrzymką „Apostolatu margaretka”. Jest to ruch, który wspaniale wpisuje się w prośbę Jezusa, zapisaną w „Dzienniczku” św. Faustyny, związaną z modlitwą za kapłanów. Co było dla Pani inspiracją dla założenia tego apostolatu?
To były dwie sprawy: samo myślenie o tym i faktyczne zaproszenie. Byłam kiedyś w niedzielę w moim kościele parafialnym i jak to często bywa (niestety nie jestem zbyt pobożna), zamiast słuchać kazania, marzyłam o Jezusie. W tym momencie przyszła mi do głowy myśl, żeby założyć apostolat, w którym będziemy się modlić za kapłanów. Pomyślałam, że to tylko moja wyobraźnia, więc zignorowałam to. Ale po Mszy św. ta myśl powróciła. Było to bardzo dziwne. Gdy przyszłam do domu, zobaczyłam moją małą córeczkę w naszym pokoju modlitwy, która powiedziała: Musimy się modlić za cały Kościół. Była jeszcze dzieckiem. O mój Boże, pomyślałam, to chyba o to chodzi, ponieważ modlitwa za kapłanów jest w rzeczywistości modlitwą za cały Kościół. Jednym z powodów, dla których zaczęłam się modlić za kapłanów, był fakt, że często słyszałam, jak ludzie religijni, należący do Kościoła, krytykują księży. Nie podobało mi się to, nigdy nie lubiłam ludzi, którzy mówili coś przeciwko innym ludziom, a zwłaszcza przeciw kapłanom, którzy całą swoją pracę poświęcili nam. Więc pomyślałam, że może jeśli będziemy się modlić za księży, to ludzie przestaną o nich mówić źle.
To była jedna sprawa. Ale potem nadal miałam wątpliwości. Przyjaźniłam się z zakonnicą, z którą mieszkałam w internacie. Zadzwoniłam do niej i powiedziałam: Słuchaj, byłam dziś w kościele. Kiedy rozmyślałam o Jezusie, przyszła mi do głowy myśl założenia apostolatu za kapłanów. Myślałam, że mi powie: Nie, Luise. To nie jest dla ciebie. Zamiast tego powiedziała: Och, to świetny pomysł! I nawet zdecydowała się adoptować mojego proboszcza. Zapytałam mojego proboszcza, czy chce być adoptowany, a on odpowiedział: Jasne. Zdecydowanie! I wtedy powiedziano mi, że mogę zacząć tę posługę.
Dlaczego wybrała Pani symbol margaretki i taką nazwę dla swojego apostolatu?
Dla mnie Bóg, Jezus, Matka Boska lubią proste rzeczy. Nie lubią niczego skomplikowanego. Więc dla mnie stokrotka była czymś bardzo prostym i… kiedy miałam coś zrobić, chciałam, żeby to było coś, do czego każdy może należeć. Więc wybrałem stokrotkę. Bo stokrotka jest bardzo prosta, może sobie pozwolić na utratę płatków. Może sobie pozwolić na to, by nie być ładną i nadal być piękną. Inne kwiaty muszą być idealne, bo inaczej nie są ładne. Dlatego wybrałam ten symbol. Stokrotka zawsze mi się podobała. Wszyscy modlący się za kapłanów są jak płatki, a ksiądz jest w środku – taki żółty środek.
Potrzeba więc 7 osób, które modlą się za jednego kapłana, a każdy ma jeden dzień w tygodniu, aby się za niego modlić?
Tak. Powodem, dla którego tak chciałam to zrobić, to ten, aby ksiądz czuł, że jest kochany przez kogoś, kto go wybrał. Bo co innego jest być kochanym z miłości do Boga, czyli ze względu na swoje kapłaństwo, a co innego być kochanym dla siebie, czyli ze względu na swoje człowieczeństwo. Więc jeśli się kogoś „adoptuje”, to i on sam, i ten ksiądz wiedzą, że mają kogoś, kto o nim myśli.
Jezus powiedział do św. Faustyny: „Oddaję pod twoją opiekę dwie perły, które są drogie mojemu sercu. Są to dusze kapłanów i zakonników…”. A teraz Pani jest w tym miejscu, gdzie ona żyła i modliła się za kapłanów. Jest Pani założycielką tego specjalnego ruchu modlitwy za kapłanów.
Tak, bo Jezus chce być kochany, a szczególnie przez swoich kapłanów. Piotra też kiedyś zapytał o jedno: Czy miłujesz Mnie? Jezus chce być kochany. Przez swoich kapłanów. Myślę, że jeśli kapłan kocha Jezusa, to reszta jest prosta. I zawsze dobrze jest pamiętać, że pierwszym obowiązkiem księdza jest kochać Jezusa. A ja chciałam, żeby stokrotką byli ludzie, którzy kochają Jezusa, żeby nie bali się Go kochać…, żeby się w Nim zakochali. Bo jeśli kapłan czuje się kochany, to nie odejdzie z kapłaństwa. (…)
Za rozmowę dziękuje s. M. Vianneya Dąbrowska ISMM
W BLASKU MIŁOSIERDZIA 
Czy wolno oceniać ludzi?
Charakter pytania wynika z faktu, że Pan Jezus wyraźnie napominał, aby nikogo nie sądzić. Mówiąc to przestrzegał przed niebezpieczeństwem widzenia tylko cudzych grzechów jako drzazgi w oku i niedostrzegania własnych, które są jak belka (Mt 7,1-5). Z tego powodu rodzi się u wielu osób pytanie o godziwość dokonywania ocen. W języku potocznym bowiem ocenianie i osądzanie często bywają stosowane zamiennie jako terminy określające coś niewłaściwego. Stąd pojawia się strach przed wystawieniem oceny i poczucie winy z powodu odczuwanych emocji.
Ocenianie a osądzanie
Przeglądając Biblię, jak i „Dzienniczek” św. Faustyny, natrafimy na fragmenty, które są wyrazem konieczności zaniechania sądzenia, jak i te, które świadczą o wydawanych ocenach i nie są naganne z punktu widzenia moralnego. Do Pana bowiem należy sąd (Mt 25,31-46). Rozumiała to dobrze Sekretarka Bożego Miłosierdzia, która zapisała postanowienie, aby nie sądzić nigdy nikogo, dla innych mieć oko pobłażliwe, a dla siebie surowe (Dz. 253). Sama też nie wahała się stwierdzić: Niedobra to zakonnica, jeżeli sobie pozwala i ośmiela się sądzić przełożoną (Dz. 567).
Przykłady oceniania, rozumianego jako słuszny akt woli i rozumu znajdujemy u samego Jezusa, ale i u Jego uczniów. Pan udziela lekcji, aby strzec się fałszywych proroków, którzy przychodzą w owczej skórze, a są tak naprawdę wilkami (Mt 7, 15-20). Wniosek jest oczywisty: można się wystrzegać tylko kogoś, kogo się ocenia i to krytycznie. Święty Paweł nie przebiera w słowach, pisząc do Koryntian, aby nie przestawali z takim, który nazywając się bratem, w rzeczywistości jest rozpustnikiem, chciwcem, bałwochwalcą, oszczercą, pijakiem lub zdziercą (1 Kor 5, 11). I naucza, żeby unikać wszystkiego, co ma choćby pozór zła (1 Tes 5, 19-22). To zatem wymaga sztuki rozpoznawania, nazywania rzeczy po imieniu, oddzielania ziarna od plew.
Święta Faustyna, przy całej swojej miłości Boga i bliźniego, opisuje szczerze trudne doznania, które wynikają z zachowania innych ludzi. Pewnego razu jest świadoma tego, że było wobec niej niedowierzanie, powątpiewanie i nieufne odnoszenie się (Dz. 786). W innej sytuacji, gdy wybrała się do lekarza, siostra, która jej towarzyszyła, okazywała jej po wielekroć swoje niezadowolenie, a spokój Siostry Faustyny drażnił ją (Dz. 1636). Jeszcze kiedy indziej zwierzała się Apostołka Bożego Miłosierdzia: Niektóre siostry miały jakoby przyjemność, aby mi w jakikolwiek sposób dokuczyć (Dz. 126). Sam Bóg daje czasem łaskę oceny swojej Świętej pewnych rodzajów zachowania, dlatego odnosząc się do określonych zdarzeń zapisała, że to się nie podoba Panu (Dz. 1268).
Czemu służy ocena?
Istnieje mnóstwo sytuacji, w których nie tylko mamy prawo, ale i obowiązek wydawania różnych opinii, nie zawsze łatwych, często sprawiających komuś przykrość. Ocenie podlega uczeń w szkole, uczestnik konkursu, osoba startująca w wyborach, członek jakiejś wspólnoty, kiedy ważą się jego losy dopuszczenia go do święceń czy ślubów zakonnych. Te i wiele innych przykładów z życia wziętych jasno uświadamia wielką rolę i błogosławieństwo towarzyszące słusznemu ocenianiu. (…)
ks. Wojciech Rebeta
ŚWIADECTWA
Całe życie był na „nie”
Czuję bardzo mocno, że w ostatnich dniach za sprawą dzieła „Koronki za konających” wydarzyło się coś ważnego i chciałabym się tym doświadczeniem podzielić.
Trzy dni temu zmarł 80-letni wujek mojego męża. Mieszkaliśmy po sąsiedzku, lecz z woli wujka nie utrzymywaliśmy zbyt bliskich kontaktów. Prawdę mówiąc to gdyby nie to, że parę lat temu wujek doprowadził się do skrajnego wycieńczenia i stanął przed możliwością trafienia do domu opieki, zapewne z roku na rok izolowałby się coraz bardziej. Tamto doświadczenie przyniosło jedną dobrą zmianę, wujek zgodził się przyjmować od nas posiłki.
Był to człowiek o trudnym charakterze. Samotnik, który nie przepadał za ludźmi, także za większością swoich krewnych. Nigdy nie założył własnej rodziny. Przez alkohol zawalił wiele życiowych spraw. Nie był przywiązany do nikogo i do niczego. Właściwie całe życie był daleko od Boga i Kościoła, choć w młodości zdarzało mu się bywać w kościele, np. na Pasterce, to jednak co do wiary i praktyk religijnych nastawienie miał raczej negatywne. Można jednak powiedzieć, że był swoich przekonaniach konsekwentny, nie obchodził świąt, ani razu nie spędził z nami Wigilii czy Wielkanocy. Potrafił czasami wręcz szydzić z wiary innych.
Jakieś dwa tygodnie temu wujek zaczął się skarżyć na silne bóle reumatyczne. Wezwany do wujka lekarz stwierdził złamanie ręki (po upadku, jak się okazało) i wujek trafił do szpitala. O tak silnym urazie wujek nic nie wspomniał, nie chciał żadnej ingerencji, prosił tylko o leki przeciwbólowe. Przy okazji pobytu w szpitalu okazało się, że od jakiegoś już czasu wujek ma mocne niedokrwienie jednej nogi, bardzo realna była amputacja, ale lekarze obawiali się, że wujek może umrzeć na stole operacyjnym, więc nie podjęli tej decyzji od razu. Wujek został w szpitalu. Okazało się także, że nowotwór zajął płuca. Kilkanaście lat temu wujek przechorował już raka, ale wtedy udało mu się go pokonać. Do czasu.
Szpital nie spieszył się z wypisaniem wujka do domu. Właściwie, to dano nam do zrozumienia, że raczej już do domu nie wróci. W sobotę wujek zmarł. Jakież było nasze zdziwienie, gdy pracownik szpitala poinformował nas, że przed śmiercią zdążył być jeszcze u wujka ksiądz. Tak się złożyło, że w toku przygotowań pogrzebowych nadarzyła się okazja, aby porozmawiać z kapelanem szpitalnym, który przekazał nam, że wujek chętnie się wyspowiadał, przyjął wiatyk, a przed śmiercią – przy której, jak zrozumieliśmy, był ów kapłan – dał radę napić się jeszcze trochę wody, choć od dwóch tygodni nie był w stanie nic przełykać.
Tam, gdzie zawiodły ludzkie starania i gdzie wydawałoby się, że nasza modlitwa pozostawała bezskuteczna, zadziałało Boże miłosierdzie. Bóg dał człowiekowi, który całe życie wydawał się być w konflikcie ze światem, najbliższymi a może nawet i samym sobą, spokojną śmierć. Kapelan powiedział, że wujek umarł szczęśliwy i że jego osobę, oraz tę spowiedź, zapamięta na długo.
Kiedy lekarze dali nam do zrozumienia, że wujek raczej już do domu nie wróci, codziennie wysyłałam zgłoszenie jego osoby do „Koronki za konających”. Wierzę, że modlitwa osób zaangażowanych w to dzieło wyjednała człowiekowi, który całe życie był na nie, wielką łaskę – łaskę pojednania się z Bogiem przed śmiercią. Po ludzku naprawdę wydawało się to niemożliwe, ale cuda naprawdę się zdarzają. Z serca dziękujemy Bezimiennym Osobom, które w ostatnim czasie modliły się za śp. Kazimierza.
Być może to świadectwo kiedyś kogoś umocni. Być może okaże się to kolejną łaską i owocem życia, które wydawałoby się, nie przynosiło żadnych owoców. Być może komuś potrzebny będzie żywy przykład, że modlitwa ma sens, a dla Boga nie ma beznadziejnych przypadków.
E .Z.
(…)