Październik, listopad, grudzień 2023
Wybrane tematy:
CO MÓWI BÓG ZA MOIMI PLECAMI?
Jezus, objawiając się św. Siostrze Faustynie w celi płockiego klasztoru, prawą rękę miał wzniesioną do błogosławieństwa. Zresztą na większości malarskich przedstawień Chrystusa, zwłaszcza na ikonach, Jego prawa ręka wzniesiona jest w geście błogosławieństwa. Jezus prosi o obraz, na którym tak właśnie jest przedstawiony, jako Ten, który błogosławi. Ta podniesiona ręka Jezusa na obrazie ukazuje genialną prawdę o Bogu, który nam zawsze błogosławi! Każdemu życzy dobrze! Pismo Święte od początku już w Księdze Rodzaju ukazuje Boga jako Tego, który błogosławi. Nie grozi, nie śledzi, nie karze… to byłby fałszywy obraz Boga.
Co to znaczy, że Bóg nam błogosławi?
W Starym Testamencie najbardziej widocznym znakiem błogosławieństwa była płodność: masz dużo dzieci, czyli Bóg ci błogosławi! W dalszym znaczeniu błogosławieństwo odnosiło się do tego, co zabezpiecza życie: tak więc w rolniczym społeczeństwie były to obfite plony, dużo silnych, zdrowych zwierząt, pomnażające się bogactwo, zdrowie… Masz to wszystko, więc Bóg ci błogosławi! Mam wrażenie, że wiele osób pozostało na etapie starotestamentalnego rozumienia błogosławieństwa i dlatego niezmiennie życzymy sobie: zdrowia, szczęścia, pomyślności, czasem ktoś jeszcze doda: wygranej w totolotka.
Jezus w Ewangelii ukazuje błogosławieństwo w sposób szokujący dla współczesnych sobie mieszkańców tego obszaru, który my dziś nazywamy Ziemią Święta, ale także dla nas żyjących dwa tysiące lat później. Wciąż trudne jest to do zrozumienia, gdy mówi: Błogosławieni ubodzy; ci, którzy się smucą; błogosławieni cisi; ci, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, miłosierni, czystego serca; błogosławieni, którzy wprowadzają pokój i cierpią prześladowanie (Mt 5, 3-12). Słowo błogosławiony po grecku: makarios, po łacinie: beatus, felix znaczy szczęśliwy. Ilu jest takich, którzy odeszli od Boga, odwrócili się do Niego plecami, ponieważ nie dał im tego, czego chcieli, ponieważ Jego błogosławieństwo nie okazało się spełnieniem ich marzeń o zdrowiu, szczęściu, pomyślności i wygranej w totolotka…; a może po prostu zbyt szybko ocenili to, co się dzieje w ich życiu jako nieszczęście, jako nie-błogosławieństwo? Bo jak to rozumieć, że Jezus nazywa błogosławionymi ubogich, prześladowanych czy tych, którzy płaczą? Jak się nie bać Boga, który może mnie pobłogosławić ubóstwem czy morzem łez?
Żeby to jakoś ogarnąć, trzeba najpierw sięgnąć do fundamentu, do tego, co na pewno wiemy o Bogu. Ta podstawa, fundament, do którego ciągle wracamy, jest jeden, a napisał o nim św. Jan w swoim liście: Bóg jest miłością. Święta Faustyna wypowie to samo w słowach: Bóg jest miłością i miłosierdziem samym. I to jest jedyna prawda, jakiej powinniśmy być pewni w życiu. Bóg jest miłością! A więc Jego miłość jest u źródła wszystkiego, co czyni, a także tego, co dopuszcza, ale nie jest tego autorem, sprawcą, lecz tylko ze względu na szanowanie ludzkiej wolności pozwala, by się stało, tak jak ubóstwo, łzy czy prześladowania. Jeśli Bóg, który jest miłością, który wyciąga ku mnie rękę w geście błogosławieństwa, dopuści doświadczenie ubóstwa, doświadczenie łez czy prześladowania, to równocześnie – jeśli to mu oddam – sprawi, że z tego może się zrodzić jakieś większe dobro; dopuszcza zło, ale wspiera, by wzrastać w miłości – kochać bardziej, więcej, głębiej, pełniej! Bo jeśli dziś nie będę wzrastała, nie będę żyła coraz bardziej pełnią życia, druga opcja jest jedynie opcją wstecz – będę się kurczyła, karłowaciała, obumierała. A Bóg chce, żebym żyła!! I ja chcę żyć!! A żyć to znaczy kochać, ciągle więcej, mocniej, pełniej!
Co Bóg mówi o mnie za moimi plecami?
Słowo błogosławić pochodzi od łacińskiego: benedicere, co znaczy dobrze (bene) mówić (dicere), a więc błogosławić to: mówić dobrze, nie tylko życzyć dobrze, ale mówić dobre słowa o kimś i do kogoś. Tak więc prawa ręka Jezusa na tym obrazie połączona jest ściśle z Jego ustami, z tym, co mówi, a mówi dobre słowa nie tylko do nas, ale i o nas! (…)
s. M. Gaudia Skass ISMM
POLONIA W AUSTRALII GŁOSI ORĘDZIE MIŁOSIERDZIA
Dwa razy w roku: 18 maja – w rocznicę urodzin św. Jana Pawła II oraz 13 września – w rocznicę objawienia Koronki do Miłosierdzia Bożego apostołowie Bożego Miłosierdzia z Melbourne organizują akcję modlitewną, w której o godzinie 15.00 lokalnego czasu Australia i Oceania łączą się w modlitwie Koronką do Miłosierdzia Bożego. W tych dniach i o tej godzinie wierni z Australii i wysp na Oceanie Spokojnym wypraszają miłosierdzie Boże nie tylko dla siebie i swoich bliskich, ale także dla Kościoła i świata, szczególnie dla tych regionów czy państw, które w danej chwili najbardziej potrzebują modlitewnego wsparcia. Inicjatorami tej i innych akcji są Polacy mieszkający w Melbourne, którzy pragną nieść światu orędzie Miłosierdzia zapisane w „Dzienniczku” św. Siostry Faustyny.
Polacy w wielu krajach świata okrywają swoje miejsce w Kościele jako apostołowie Bożego Miłosierdzia. Świadomi tego, że polskiej zakonnicy św. Siostrze Faustynie Kowalskiej Bóg powierzył tak wielką prorocką misję głoszenia światu orędzia Miłosierdzia, że w języku ojczystym mając dostęp do jej „Dzienniczka”, pragną tym bogactwem podzielić się z mieszkańcami tego kraju, w którym żyją. Podejmują bardzo różne inicjatywy, poczynając od świadectwa życia i osobistych spotkań, w których przekazują treści orędzia Miłosierdzia, choćby dając komuś obrazek Jezusa Miłosiernego, zachęcając do ufności wobec Niego czy ucząc Koronki do Miłosierdzia Bożego, aż po takie inicjatywy, jak przekład „Dzienniczka” na język obcy czy organizowane akcje modlitewne, formacyjne lub dobroczynne. Nie inaczej jest w Australii.
Polonia w tym kraju liczy niecałe 200 000 osób. Pierwsi Polacy przybyli tam w połowie XIX wieku, ale najwięcej w XX wieku. Pierwsza duża fala migracyjna miała miejsce po II wojnie światowej, którą stanowili weterani Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i osoby, które z różnych powodów nie mogły wrócić do powojennej komunistycznej Ojczyzny. Druga fala emigracji związana była ze stanem wojennym w Polsce (1981-1983) i w następnych latach. Najwięcej Polaków żyje w Melbourne (ponad 16.000), w Sydney (ponad 12 000), Adelajdzie i Perth. 70% Polonii posłuje się językiem polskim, inni przyznają się do polskich korzeni, kultury, tradycji, choć w tym języku nie mówią, bo urodzili się już w Australii. Polska tożsamość – język, wiara, kultura, tradycje, obrzędy… – podtrzymywana jest w szkolnictwie (działa 20 szkół sobotnich, finansowanych ze stanowych budżetów), w kilkuset organizacjach polonijnych w większości powstałych po II wojnie światowej, które mają różne cele, oraz w kościołach, gdzie sprawowane są nie tylko Msze św. w języku polskim, ale także podejmowane różne zaangażowania apostolskie.
Jednym z głównych ośrodków życia religijnego Polonii w Australii jest Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Melbourne. Wybudowali je Polacy na początku XXI wieku, a inicjatorem był ks. Maksymilian Szura. Zatroskany o duchowe dobro dużego skupiska Polaków w tym mieście, w1998 roku nabył dużą posiadłość z budynkiem mieszkalnym i gospodarczym dla plebanii i tymczasowej kaplicy. Kolejni duszpasterze kierowali pracami komitetu budowy nowej świątyni. W 2003 wzniesiono już fundamenty, a w kolejnych latach całą świątynię, w której jest 450 miejsc siedzących. Uroczystego poświęcenia świątyni i podniesienia jej do rangi sanktuarium dokonał pasterz diecezji w Melbourne abp. Denis Hart w obecności delegata KEP ds. Polonii bp. Ryszarda Karpińskiego w wigilię Święta Miłosierdzia 22 kwietnia 2006 roku. Do tej pory jest to pierwsze i jedyne Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Australii.
Dzisiaj to Sanktuarium jest prężnym ośrodkiem szerzenia i krzewienia kultu Bożego Miłosierdzia. Służy ono nie tylko mieszkańcom tej parafii, nie tylko Polakom, ale jest miejscem spotkań dla czcicieli Miłosierdzia Bożego wielu narodowości z Melbourne, całej Australii i kontynentu. Tutaj odbyły się już dwa Kongresy Miłosierdzia Bożego, na które przybyła duża liczba wiernych z Australii i wysp Pacyfiku. Owocem ostatniego, który odbył się w 2018 roku, jest m.in. wspomniana wyżej akcja modlitewna: Koronka do Miłosierdzia Bożego.
Jedną z form niesienia orędzia Miłosierdzia są pielgrzymki. Polacy w Melbourne, wierni tradycjom pielgrzymowania na ojczystej ziemi do Jasnogórskiej Matki i Królowej, teraz pielgrzymują do licznych miejsc w Australii i Oceanii. „Te pielgrzymki mają wyjątkowy charakter – podkreśla Ryszard Hodowany jeden z organizatorów – bo my wieziemy z sobą orędzie Miłosierdzia, podbijamy Australię kultem Bożego Miłosierdzia w formach, które Jezus przekazał polskiej zakonnicy św. Siostrze Faustynie. Święty Jan Paweł II powierzył to duchowe dziedzictwo wszystkim katolikom, aby z niego korzystali i rozszerzali je na cały świat. To zadanie powierzył szczególnie nam – tak to czujemy – gdyż w głównej mierze jest to misja Polski”. Dlatego wspólnota Polaków działająca w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia i Polonia w Melbourne poczuwa się do obowiązku, aby tym wspaniałym dziedzictwem duchowym św. Faustyny i św. Jana Pawła II dzielić się w tej części świata, w czasach, które swą moralną nędzą, konfliktami i kataklizmami wołają o miłosierdzie Boga. (…)
s. M. Elżbieta Siepak ISMM
SPOTKANIA Z PIELGRZYMAMI
Ksiądz Dawid Kwiatkowski, urodzony na Śląsku, wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie w 2003 roku. Od 2006 roku mieszka w USA. Sakrament kapłaństwa przyjął w 2011 roku w diecezji Savannah w stanie Georgia.
Uratowała moje kapłaństwo
Choć wiele razy Ksiądz był w krakowskich Łagiewnikach, spotykamy się w USA, gdzie Ksiądz mieszka i posługuje. Jak to się stało?
Wygląda na to, że wolą Bożą było, abym głosił Ewangelię w Stanach Zjednoczonych. Przed rokiem 2006 nigdy nie myślałem o tym, by wyjechać z Polski na stałe. Marzyłem tylko, żeby kiedyś tam pojechać na wakacje. Kiedy jednak Pan Bóg czegoś chce, to nawet rzeczy, które wydają się nieprawdopodobne, nierealne lub niemożliwe do zrealizowania, stają się możliwe. Tak też było u mnie. W 2006 roku przechodziłem bardzo trudny okres życia w seminarium w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu i na mojej drodze stanął kapłan z diecezji Savannah w USA, który zaproponował wyjazd na naukę języka angielskiego z możliwością potem pozostania w diecezji i pójścia do seminarium w USA! Tak też się stało. We wrześniu 2006 roku wyjechałem do USA, następnego dnia po wylądowaniu byłem już studentem w stanie Georgia, gdzie uczyłem się języka angielskiego na Uniwersytecie. Zamieszkałem na parafii i poznawałem powoli charakterystykę Kościoła katolickiego w USA. Po roku nauki zostałem zaproszony do seminarium w stanie Maryland. Spędziłem tam 4 lata studiując teologię. W 2011 roku zostałem wyświęcony na kapłana w katedrze w Savannah, GA.
Czy dostrzega Ksiądz różnice w posłudze kapłańskiej na ziemi amerykańskiej?
Na doświadczenie pierwszej różnicy między życiem Kościoła w Polsce i USA nie musiałem długo czekać, gdyż w drugim dniu pobytu tamtejszy proboszcz poprosił mnie, żebym zaniósł Komunię św. do szpitala do chorego. Bylem trochę w szoku, gdyż nigdy wcześniej nie miałem w rękach Pana Jezusa. Nie bardzo wiedziałem, jak zareagować, ale skoro proboszcz prosił, to się zgodziłem. Musiałem potem porozmawiać ze znajomym kapłanem, żeby mi to wszystko wytłumaczył. W Polsce byłem bowiem uczony, że tylko kapłan lub diakon mógł rozdawać Pana Jezusa w Komunii. Na pewno najbardziej odczuwam różnicę w tym, że tutaj nie jesteśmy w kraju katolickim, gdyż o południowych stanach USA mówi się: Bible Belt – pas biblijny – czyli protestancki. Jest tutaj bardzo wiele kościołów, ale większość z nich to nie są kościoły katolickie. Jest tu bardzo wielu pastorów i głosicieli słowa Bożego, ale nie znają oni Eucharystii, nie mają szacunku do Matki Bożej ani nie są zwolennikami spowiedzi. Nie znają też historii Kościoła… Wielu z nich jednak regularnie nawraca się na katolicyzm, ale to zajmuje naprawdę dobrych kilka lat. Tutaj więc jesteśmy na terenie misyjnym, otoczeni w pewien sposób przez wspólnoty protestanckie. Dlatego wpływ protestantyzmu czasem bardzo się odczuwa w sposobie życia także naszych parafian. Jest tutaj też dużo mniej księży niż w Polsce, co powoduje inną dynamikę życia parafii. Kapłani w USA nie uczą religii w szkołach, jest tutaj system niedzielnej katechezy, a nauczycielami są głównie ludzie świeccy. Tak samo jest też w kancelarii parafialnej, w której pracują świeccy: księgowi, sekretarki, koordynatorzy katechezy – to są osoby zatrudnione przez parafie, aby asystować kapłanowi, który chce się bardziej skupić na pracy duszpasterskiej.
Wspomniałam, że nieraz odwiedził Ksiądz Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Jakie ma Ksiądz doświadczenie tego miejsca?
Jest to jedno z moich ulubionych miejsc na świecie! Szczególnie dobrze się czuję w sercu Sanktuarium – w kaplicy klasztornej. Tam zawsze bardzo poruszają mnie słowa wypisane nad ołtarzem posoborowym: Miłością wieczną umiłowałem Cię, dlatego przyciągnąłem, litując się! Kiedy tam siedzę lub się modlę, te słowa zawsze w jakiś mistyczny sposób przenikają moją duszę! Może jest to związane z tym, że przez kilka lat uciekałem przed Panem Bogiem w różnego rodzaju światowe przygody. A kiedy w końcu musiałem stanąć przed Panem twarzą w twarz, było to spotkanie podobne do spotkania ojca z synem marnotrawnym. Dlatego też na moim obrazku prymicyjnym wpisałem słowa z Ewangelii św. Łukasza: Ten mój syn był umarły, a wrócił do życia, zaginął a odnalazł się. Dlatego miłosierdzie Boże jest tak dla mnie ważne, bo sam go doświadczyłem. Kiedy czytam słowa: dlatego przyciągnąłem, litując się… czuję, że mam dług wdzięczności wobec Boga, staram się go spłacać przez moją posługę kapłańską! (…)
Za rozmowę dziękuje s. M. Faustia Szabóová ISMM
W BLASKU MIŁOSIERDZIA 
Kiedy nasze czyny są dobre?
Jedną z najbardziej charakterystycznych cech dla człowieka jest dokonywanie ocen moralnych. To nas odróżnia od świata zwierząt. Przykładowo: oszustwo, zdrada, zabójstwo – wywołują w dobrze uformowanym sumieniu odruch sprzeciwu, z kolei takie postawy, jak: udzielenie komuś pomocy, odwaga, uczciwość – spotykają się z aprobatą.
Konieczność uczenia się tego, co dobre
Odczuwamy, czasem mniej lub bardziej wyraźnie, że coś jest dobre albo złe, ale często to jeszcze nie wystarcza do podejmowania właściwych decyzji. Z powodu pokusy szukania szczęścia i zadowolenia na skróty, chęci osiągnięcia korzyści bez trudu i wysiłku oraz własnych złych przyzwyczajeń, nie jest łatwo o jasną ocenę sytuacji i podejmowanie słusznych działań. Ktokolwiek chce iść drogą doskonałości, musi podjąć walkę w sobie samym. Święta Faustyna zapisała w „Dzienniczku”: O Jezu mój, jak bardzo jestem skłonna do złego i to mię zmusza do ustawicznego czuwania nad sobą (Dz. 606).
Człowiek przychodzi na świat biologicznie przystosowany do życia, ale w ciągu swego życia – «staje się», czyli rodzi się na sposób duchowy. Ktoś staje się zbrodniarzem, ktoś inny świętym. Jan Paweł II w encyklice „Veritatis splendor” przytoczył myśl św. Grzegorza z Nyssy o tych narodzinach: Są skutkiem wolnego wyboru, tak że w pewien sposób to my sami jesteśmy własnymi rodzicami, samodzielnie stwarzamy samych siebie i poprzez nasze wybory nadajemy sobie kształt, jakiego pragniemy (VS, 71).
Zadbanie o to, aby własne czyny były prawdziwie dobre, jest sprawą fundamentalną dla każdego człowieka, a tym bardziej dla chrześcijanina. Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre (2 Kor 5, 10). Kościół służy pomocą głosząc naukę na temat kształtowania dobrych czynów. Katechizm Kościoła Katolickiego podaje, że moralny wymiar ludzkiego czynu ocenia się przez jego przedmiot, intencję oraz okoliczności (por. KKK, 1750). (…)
ks. Wojciech Rebeta
ŚWIADECTWA
Czułem się jak biblijny Jakub
Nie wiem, jak napisać to świadectwo, bo nigdy wcześniej tego nie robiłem, nawet nie wiem, od czego zacząć. Chciałem je napisać wcześniej, właściwie od kilku miesięcy zabierałem się do tego, ale ciągle brakowało mi odwagi, aby to uczynić, ponieważ czułem, że to, co mam do powiedzenia, może kogoś zaszokować, a tym samym wywołać odrzucenie. Poprosiłem więc Ducha Świętego, aby mi pomógł i poprowadził moją rękę. I cóż, to mnie zainspirowało i dodało odwagi.
Wychowałem się w chrześcijańskim domu, wiele lat chodziłem do kościoła nie tylko w niedzielę, byłem naprawdę praktykującym katolikiem, ale z czasem stało się tak, że się zagubiłem. Stałem się jak syn marnotrawny z ewangelicznej przypowieści: wyprowadziłem się z domu, zatraciłem się w seksie i przyjemnościach, zdystansowałem się od spraw Bożych do tego stopnia, że już się nie modliłem i nie chodziłem do kościoła. Przez wiele lat popadałem w depresję, czułem się bardzo samotny i przez długi czas chciałem nawet umrzeć, a pocieszenia szukałem w ramionach wielu niewłaściwych ludzi, którzy tylko bardziej szkodzili mojemu życiu.
W 2019 roku zacząłem zauważać pewne urazy stopy. Chodziłem do lekarzy, ale ich bolesne leczenie nie poprawiło zdrowia i nie miałem jasnej diagnozy. W głębi duszy wiedziałem, że to może być HIV, ale ze strachu przed zmierzeniem się z nim nie zrobiłem testu. Niestety, moja sytuacja zdrowotna pogorszyła się, zaczęły pojawiać się nowe problemy szczególnie z płucami, aż w 2021 roku trafiłem do szpitala i tam zdiagnozowano u mnie AIDS. Przez długi czas myślałem, że chcę umrzeć. Ale kiedy byłem bliski śmierci, wiedziałem, że nie jestem na to gotowy, że nie chcę jeszcze umierać i że bardzo się tego boję, bo wiedziałem, że będę musiał zdać sprawę z mego złego życia przed Bogiem.
Modliłem się do Jezusa i powiedziałem Mu, że jeśli taka jest Jego wola, to niech pomoże mi wyjść z tej sytuacji. I rzeczywiście mi pomógł. Wyciągnął mnie z infekcji, spowodowanej przez trzy grzyby rozsiane po całym ciele i przez bakterię, która zainfekowała płuca, oraz z mięśniaka z brzydkimi zewnętrznymi zmianami na skórze, który zaatakował niektóre węzły chłonne. Zaproponowałem Jezusowi, że jeśli Jego wolą jest wyciągnięcie mnie z tego kryzysu zdrowotnego, to będę Mu służył, śpiewając i świadcząc o Jego działaniu we mnie.
Po kilku miesiącach znowu wylądowałam w szpitalu, tym razem na oddziale intensywnej terapii, bo zachorowałam na COVID i to spowodowało bardzo poważne zapalenie płuc. Ponieważ moje mechanizmy obronne były słabe, więc mój organizm nie był w stanie walczyć z wirusem i dlatego byłem zaintubowany przez 14 dni. Zanim trafiłem do szpitala jeszcze tego samego dnia posługiwałem w duszpasterstwie muzycznym.
Kiedy zostałem zaintubowany, czułem się bardzo źle, byłem zdezorientowany, nie mogłem mówić z powodu urazów, jakie rurka pozostawiła w tchawicy; myślałem, że już nigdy nie będę mógł mówić ani śpiewać. Ale najgorsze było to, że byłem zły na Pana Boga i na Jezusa. Pytałem Go, czy teraz pozwoli mi umrzeć, skoro wcześniej w pierwszej hospitalizacji uratował mnie. W tym żalu, w skarżeniu się byłem tak arogancki wobec Boga, ponieważ czułem, że mnie zawiódł. Czułem się jak biblijny Jakub, któremu Bóg uszkodził staw biodrowy, gdy walczył z Nim w Penuel. Poczułem się upokorzony, maska opadła przed innymi, nie byłem już silnym mężczyzną, ale słabym i bezbronnym, który nawet musiał nosić pampersy, żeby załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne.
Powrót do zdrowia był powolny, ale modliło się za mnie wiele osób, nawet takich, które nie były bliskie mojej rodzinie ani środowisku zawodowemu. W tej chwili mogę powiedzieć, że jestem w pełni sprawny, choć nadal występują we mnie problemy zdrowotne, zgodnie z oczekiwaniami, ale wirus HIV w mojej krwi jest niewykrywalny. Zawsze proszę Boga o przebaczenie za moją arogancką postawę przy opuszczaniu intensywnej terapii. Nie byłem posłuszny ani Jemu, ani Jego słowu. Wtedy zobaczyłem, że mam małą wiarę. Nawet dzisiaj, mimo że widziałem potęgę działania Boga w swoim życiu, wiele razy zapominam o tym. Nieraz trudno mi się modlić, nie jestem wdzięczny tak, jak powinienem. Wiele razy jest mi smutno, gdy w moim ciele widzę konsekwencje moich grzechów, ale nadal służę Bogu tak, jak obiecałem. I tym świadectwem chcę wypełnić drugą obietnicę, którą Mu złożyłem. Wiem, że to, przez co przeszedłem i nadal przechodzę, jest konsekwencją moich własnych działań w przeszłości, dlatego wiem, że nie mogę pytać Boga: dlaczego ja? Trzymam się tego, o czym mówi List do Filipian 1, 6, że Ten, który zapoczątkował we mnie dobre dzieło, dokończy je. Gdyby chciał odebrać mi życie, już by to zrobił, ale z jakiegoś powodu wciąż mnie tu trzyma.
Giosuè