styczeń, luty, marzec 2021
Wybrane tematy:
ZNAK NASZYCH CZASÓW
Tym znakiem jest niewątpliwie obraz Chrystusa Miłosiernego, najbardziej znany wizerunek ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Syna Bożego, namalowany według wizji, jaką 90 lat temu, 22 lutego 1931 roku, miała św. Siostra Faustyna w płockim klasztorze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia.
To był wyjątkowy wieczór. Pierwsza niedziela Wielkiego Postu oraz uroczystość katedry św. Piotra. Siostra Faustyna była już niespełna rok w płockim klasztorze, który mieści się przy Starym Rynku nieopodal słynnej szkoły „Małachowianki” na Wzgórzu Tumskim, tak blisko urokliwej skarpy wiślanej. Funkcjonujący już ponad 30 lat, dzięki staraniom bp. Antoniego Juliana Nowowiejskiego, Dom Miłosierdzia Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia pod nazwą Zakład Anioła Stróża, był wypełniony młodymi dziewczętami i kobietami, potrzebującymi moralnego odrodzenia. Klasztor płocki stanowiły wówczas trzy kamienice oznaczone numerami: 14, 16 i 18, gdzie siostry prowadziły dzieło apostolskie, piekarnię i sklep z pieczywem, prasowalnię i maglarnię oraz oficynę z sypialniami dla sióstr.
W tej oficynie na pierwszym piętrze mieszkała Siostra Faustyna. Tam ukazał się jej Jezus Miłosierny. Wieczorem, kiedy byłam w celi – zapisała w „Dzienniczku” – ujrzałam Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady. (…) Po chwili powiedział mi Jezus: „Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie” (Dz. 47). I choć spowiednik polecił jej malować ten obraz jedynie w swojej duszy, to jednak wola Jezusa była inna. Chciał, aby powstał obraz materialny, którego rysunek wyraźnie określił w tej wizji.
Jezus polecił namalowanie tego obrazu w sytuacji, gdy w Europie rodziły się i rozwijały dwie największe ideologie zła: faszyzm i komunizm, kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej. Do świata nękanego przez walki, niepokoje, do świata, w którym wydawało się, że zło jest dominujące, przychodzi Chrystus Zmartwychwstały ze śladami męki. On nie tylko wtedy, ale także dzisiaj pierwszy wchodzi w ciemności człowieka i świata z orędziem ocalenia od zła, przepełnionym pokojem i nadzieją. Taka jest bowiem odpowiedź Boga na tajemnicę nieprawości człowieka. Łamie ona wszelkie schematy, mówiące tylko o Jego surowości i bezwzględnej sprawiedliwości.
Zmartwychwstały Jezus, który ukazał się Siostrze Faustynie w Płocku w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu przychodzi także do nas w XXI wieku z proroczym przesłaniem – którego złaknione jest każde ludzkie serce – że ostatnie słowo należy do Boga i Jego miłosiernej miłości, nie do zła, jakie nas osacza. Ten obraz to żywa Ewangelia, z której możemy wyczytać prawdę o tym, że Pan jest miłosierny i łaskawy, że nie chce śmierci grzesznika, lecz by się nawrócił i miał życie. Odpowiedzią człowieka na tę niezmienną i wierną miłość Boga mogą być tylko słowa, których zapragnął sam Chrystus: Jezu, ufam Tobie! Jezu, zawierzam Ci siebie, moje losy… i pragnę, jak Ty, być miłosierna wobec innych.
Nie dziwi więc nikogo fakt, że ten obraz, którego współautorem jest sam Chrystus i który niesie tak głęboko biblijne przesłanie, jest znany i czczony na całym świecie nie tylko przez katolików. (…)
s. M. Diana Kuczek ZMBM
25 LAT STOWARZYSZENIA „FAUSTINUM”
Stowarzyszenie Apostołów Bożego Miłosierdzia „Faustinum”, erygowane 6 marca 1996 roku przez kard. Franciszka Macharskiego na prośbę Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, świętuje w tym roku swój jubileusz. Mimo że ma za sobą 25 lat swojej historii, jego początki sięgają znacznie dalej. Wyrasta ono bowiem z charyzmatu św. Siostry Faustyny i uczestniczy w jej misji. Chcąc więc lepiej zrozumieć jego charakter, nie można pominąć ważnego faktu z życia Apostołki Miłosierdzia.
Jest rok 1937. Siostra Faustyna po długich wewnętrznych zmaganiach związanych z żądaniem Jezusa, aby było zgromadzenie takie, aby głosiło miłosierdzie Boga światu i wypraszało je dla świata (Dz. 436), i z szukaniem sposobu jego realizacji, nagle w czasie Mszy Świętej otrzymuje światło i zrozumienie głębokie całego dzieła tego. To doświadczanie było tak mocne, że nie pozostawiło w jej duszy ani cienia wątpliwości. W „Dzienniczku” wyznała: Dał mi Pan poznać w trzech jakby odcieniach swą wolę, lecz to jedno jest (Dz. 1155). W tym dniu Apostołka Miłosierdzia zrozumiała, że to jedno dzieło, którego założenia Jezus od niej żąda, będzie miało jakby „trzy odcienie”. Te „trzy odcienie” to trzy grupy „dusz”, które będę tworzyć to dzieło. Są to: osoby żyjące w klasztorach kontemplacyjnych, osoby łączące kontemplację z apostolstwem, a także osoby świeckie nie związane żadnymi ślubami. Tym, co łączy te grupy w jedno dzieło, jest tajemnica Bożego miłosierdzia. To właśnie ona jest przedmiotem ich kontemplacji. To właśnie Boże miłosierdzie pragną te „dusze” wypraszać dla świata, a przy tym świadczyć o nim przez uczynki miłosierdzia wypełniane według możliwości stanu, w którym żyją, oraz przez świadectwo ufności wobec Boga.
Opis przyszłego dzieła, który Sekretarka Miłosierdzia zostawiła w swoim duchowym dzienniku, dotyczy całego Ruchu Apostołów Bożego Miłosierdzia. W sposób duchowy łączy on wszystkie wspólnoty apostołów Bożego Miłosierdzia, w tym także stowarzyszenie „Faustinum”, które jest międzynarodową wspólnotą, zrzeszającą osoby z ponad 90 krajów świata: świeckie, konsekrowane, a także kapłanów. Wszyscy wspólnie realizują jeden cel, jakim jest kontynuowanie misji, przekazanej przez Pana Jezusa Siostrze Faustynie, a polegającej na głoszeniu miłosierdzia Bożego i wypraszaniu go dla świata oraz podejmowaniu uczynków i dzieł miłosierdzia.
s. Miriam Janiec ZMBM
JAK SIĘ MODLIĆ?
W praktyce modlitwy wspólnotowej i indywidualnej spotykamy nieraz różne brzmienia tej samej modlitwy. Dotyczy to nawet najbardziej podstawowego kanonu modlitw, które katolicy odmawiają codziennie, takich jak: „Ojcze nasz…”, „Zdrowaś Maryjo…”, „Pod Twoją obronę…” czy „Koronki do Miłosierdzia Bożego”. Podczas 386. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski, obradującego od 27 do 29 sierpnia 2020 roku, na Jasnej Górze, biskupi przyjęli normy, dotyczące ujednolicania tekstów niektórych modlitw. Biskup Adam Bałabuch, przewodniczący Komisji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, podkreślał potrzebę takiej decyzji Urzędu Nauczycielskiego Kościoła i tak ją tłumaczył: Jest dla nas bardzo ważne, żeby te formuły modlitewne, które stosujemy na co dzień, brzmiały jednakowo w różnych modlitewnikach czy w różnych zgromadzeniach liturgicznych. Teraz będziemy mieć wzorzec, do którego będzie można się odwołać.
O tym, jaki jest ów wzorzec dla poszczególnych modlitw, decyduje nie kto inny, tylko Urząd Nauczycielski Kościoła. Często spotykam się z różnymi zdaniami nieraz z agresją pobożnych czcicieli Miłosierdzia Bożego, którzy piszą lub mówią, jak powinno się odmawiać „Koronkę do Miłosierdzia Bożego”, akt „O Krwi, i Wodo…”, czy „Nowennę do Miłosierdzia Bożego”. Najczęściej powołują się na „Dzienniczek” jako źródło wymienionych modlitw, innym razem są to zwykłe fake newsy, mówiące o tym, co jest w rękopisie, choć nikt z tych ludzi nie widział rękopisu św. Faustyny. Gdy pytam o podanie publikacji, która to potwierdza, wtedy okazuje się, że takiej nie ma, a w sieci i w obiegowej opinii krąży taka czy inna wersja np. Koronki do Miłosierdzia Bożego, w której m.in. są słowa.: Dla bolesnej męki Jezusa…, a nie jak jest w „Dzienniczku”: Dla Jego bolesnej męki… Inni opowiadają bajkę o kapłanie, który w czasie odprawiania egzorcyzmu wyszedł na korytarz, by zganić ludzi, którzy modlili się Koronką do Miłosierdzia Bożego i odmawiali: …miej miłosierdzie dla nas i całego świata, zamiast: …świata całego, jak jest w „Dzienniczku”.
Jedna grupa ludzi trzyma się literalnego zapisu tekstu źródłowego, inni traktują ten tekst jako podstawę do rozwijania własnej twórczości, a ta jest nieograniczona. Skutkiem tego nawet w druku ukazały się: Koronka do Miłosierdzia Bożego radosna i chwalebna, bo ich autor uważał, że to zbyt mało, by odmawiać tylko wersję Koronki podaną przez Jezusa (bolesną). Skarbiec Kościoła jest tak bogaty, że można ich napisać więcej. Inny, rozwijając tekst z „Dzienniczka”, napisał Koronkę do Miłosierdzia Bożego za Ojczyznę, dodając różne własne pomysły. Ktoś inny, prowadząc modlitwy w wielkim zgromadzeniu, oczekującym na przyjazd papieża Jana Pawła II, tak wołał: … miej miłosierdzie dla nas, dla Ojca Świętego Jana Pawła II, dla naszej Ojczyzny i całego świata. Jeszcze inni odwołują się w tej modlitwie nie tylko do zasług bolesnej męki Pana Jezusa, ale także do cierpienia Matki Bożej, mówiąc: Dla Jego bolesnej męki, dla siedmiu boleści Matki Najświętszej…, miej miłosierdzia dla nas i całego świata. Trudno wymienić wszystkie wersje Koronki z różnymi innymi dodatkami, jak: Boże wejrzyj, ku wspomożeniu memu… czy: Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu…. To wszystko pokazuje, jak bardzo potrzebny jest Urząd Nauczycielski Kościoła, który porządkuje modlitewny chaos i podaje ostateczną wersję danej modlitwy. Nie zawsze przecież wystarczy odwołanie się do tekstu źródłowego. Najlepszym przykładem jest modlitwa „Ojcze nasz”. W tekście źródłowym, czyli w Ewangeliach, mamy jej różne wersje. Nie odmawiamy jednak tej modlitwy ani według tekstu podanego w Ewangelii według św. Mateusza 6, 9-13 (dłuższa wersja) ani według św. Łukasza 11, 2-4 (krótsza wersja). Na ich podstawie Kościół podał do odmawiania przez wiernych tekst, który zawiera wszystkie myśli Modlitwy Pańskiej, ale w nieco innym brzmieniu, niż jest w Ewangeliach. (…)
s. M. Elżbieta Siepak ZMBM
W BLASKU MIŁOSIERDZIA
Nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego czy Najmiłosierniejszego Zbawiciela?
Jeżeli [ludzie] nie uwielbią miłosierdzia Mojego, zginą na wieki (Dz. 965)! To Jezusowe wezwanie skierowane do wszystkich wiernych przez św. Faustynę, jako zachęta do praktykowania nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego, nie może być bardziej dobitne i naglące. Według definicji ks. Ignacego Różyckiego, nabożeństwo jest rodzajem kultu religijnego, którego głównymi aktami są oddawanie czci, adoracja, ufność, modlitwa i kazania, będące rodzajem głoszenia chwały.
Przedmiotem nabożeństwa jest zaś to, do czego lub do kogo są skierowane w dosłownym znaczeniu słowa, akty czci, adoracja, zaufanie, modlitwa, a więc wszystko, co składa się na nabożeństwo. Dodatkowo rozróżniamy w każdym kulcie przedmiot formalny, przedmiot materialny bliższy i dalszy oraz cel.
Z lektury „Dzienniczka” Apostołki Bożego Miłosierdzia wynika jasno, iż niemal wszystkie objawienia przedstawiają Miłosierdzie Boże jako to, do czego powinny się kierować w dosłownym znaczeniu nasze akty uwielbienia, zaufania i modlitwy. Teksty mówiące o tym są tak liczne i jednogłośne, iż jest rzeczą pewną, że miłosierdzie – będące miłością, dobrocią, litością jest właściwym przedmiotem nabożeństwa.
O ile ten fakt został jednogłośnie zaakceptowany przez teologów, zajmujących się nabożeństwem do Miłosierdzia Bożego, o tyle jego specyfikacja napotkała na trudności interpretacji. Ograniczmy się tu do dwóch stanowisk, reprezentowanych przez najbardziej kompetentnych znawców Nabożeństwa – ks. Michała Sopoćkę i ks. Ignacego Różyckiego. I tak, zdaniem pierwszego z nich przedmiotem formalnym w tym nabożeństwie jest miłosierdzie Ojca, Syna i Ducha Świętego, które można nazwać miłością w obszerniejszym znaczeniu. O ile ks. Różycki w analizie pism Siostry Faustyny Kowalskiej przyjmuje, że miłosierdzie Boga w Trójcy Świętej może być przedmiotem nabożeństwa, to jednak jego zdaniem właściwy przedmiot tegoż nabożeństwa nie został rygorystycznie ustalony, lecz jest zmienny w wewnętrznej sferze, określonej znaczeniem miłosierdzia w objawieniach. Zatem przedmiotem nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego może być nie tylko miłosierdzie Boga w Trójcy Świętej Jedynego, ale również miłosierdzie Boga Ojca Przedwiecznego, jak i Bosko-ludzkie miłosierdzie Serca Jezusowego; może nim być miłosierdzie samego Jezusa, jako Miłosierdzie Wcielone czy wreszcie nade wszystko, jak podpowiadają liczne teksty „Dzienniczka” – Boskie miłosierdzie Jezusowe. (…)
ks. Piotr Szweda MS
SPOTKANIA Z PIELGRZYMAMI W ŁAGIEWNIKACH
Nerwica lękowa niszczyła moje życie
Agnieszka Poliszewska ukończyła Wyższą Szkołę Administracji Społecznej i pracuje w swoim zawodzie. Obecnie przebywa w domu na urlopie wychowawczym. Mieszka w Warszawie, ma 36 lat. Od 14 lat jest w związku małżeńskim, w którym na świat przyszło dwoje dzieci: córeczka Julia, 9 lat, i syn Wiktor, 3 lata.
Jest pani dość wyjątkowym pielgrzymem w naszym Sanktuarium. Z czym Pani tutaj przybyła?
Nie wiem, czy jestem wyjątkowym pielgrzymem. Tak wiele ludzi przecież tutaj przybywa i doświadcza Bożego miłosierdzia, a każdy w takim wymiarze, w jakim go potrzebuje. Ja od 16 roku życia zmagałam się z nerwicą lękową. Wychowałam się w rozbitej rodzinie, bo moi rodzice się rozwiedli. Kiedy było bardzo źle, nerwica lękowa niszczyła moje życie oraz małżeństwo, czułam się niezrozumiana, samotna w tym, co przeżywałam. Poprosiłam więc męża o wyjazd do Krakowa, szczególnie do Łagiewnik. Gdy przyjechaliśmy do tego miejsca wybranego przez Boga i kiedy modliłam się przed łaskami słynącym obrazem Jezusa Miłosiernego i przy grobie św. Siostry Faustyny, poczułam pokój. Moja modlitwa była prosta w słowach, powiedziałam to, co czułam, że upadam, że nie daję rady… Jezu, ratuj! Prosiłam o wstawiennictwo także Siostrę Faustynę. Modliłam się prosto, własnymi słowami, jak tylko potrafiłam. To się wydarzyło w maju w 2019 roku. Bóg jest wielki! Dzisiaj po ponad roku tu jestem, by podziękować miłosiernemu Bogu, ponieważ bardzo dużo dobra od tamtego momentu zaczęło się dziać w moim życiu.
Doznała Pani szczególnej łaski od Jezusa Miłosiernego, jak to zmieniło Pani życie?
Od tego czasu wszystko się zaczęło układać. Teraz troszczę się, ale nie zamartwiam o wszystko Zmieniła się przede wszystkim moja relacja z Bogiem, ze słowem Bożym, czuję w sercu tęsknotę, by ciągle poznawać Pana Boga, dostrzegam Jego działanie w codziennym życiu, Jego troskę i miłosierną opiekę nade mną i moją rodziną. Dostrzegam również Bożą opatrzność, działającą przez osoby, które spotykam. Jest dużo rzeczy, o których bym mogła opowiadać. Mam wrażenie jakbym była zalewana łaską, darami od Pana. Mam w sercu też ogromną radość. Osobowa relacja z Bogiem owocuje nie tylko w moim życiu duchowym, ale także w relacjach z rodziną, otoczeniem i w ogóle spojrzeniem na świat. Wcześniej byłam bardzo nerwowa. Nie radziłam sobie z tymi wszystkim emocjami, lękami… Tylko Jezus mógł sprawić taki cud. W jednym momencie zabrał te ciemne chmury. Jestem teraz bardziej świadoma walki duchowej, jaka toczy się o nasze dusze. Czuję ogromną łaskę uwolnienia i uzdrowienia. Codziennie rano błogosławię moje dzieci i mam pokój w sercu, bo je oddałam dobremu Bogu. Już nie ma tych zmartwień i pełnych niepokoju myśli. Pełnię tu swoją rolę jako mama na ziemi, ale większą opiekę nad nimi roztacza Niebo. To jest niesamowite, co Pan Bóg ze mną robi. Rozwiązał też nasze problemy finansowe. Pan Bóg troszczy się naprawdę o wszystko. Moje życie jest teraz piękne, spokojne. (…)
Za rozmowę dziękuje s. M. Faustia Szabová ZMBM
ŚWIADECTWA
Zaufać wbrew nadziei
Pragnę podzielić się świadectwem, że słowa Pana Jezusa skierowane do nas (usłyszane w głębi naszej duszy) mają moc i zostaną wypełnione.
Po nagłej śmierci męża zostałam w wieku 45 lat wdową z dwójką dzieci. Córka miała 16 lat, a syn – 11 lat. Mieszkała z nami teściowa, która po kilku miesiącach od śmierci jedynego syna również odeszła do Boga. Pozostałam sama z dorastającymi dziećmi, mając na utrzymaniu nas i dom. Było to kilka lat temu. W tamtym czasie zarobki z mojej pracy plus niewysoka renta rodzinna po zmarłym mężu i wsparcie finansowe mojej mamy zapewniały nam godne życie.
Bardziej wtedy obawiałam się nie trudności związanych z płatnościami, ale trudności wychowawczych z dziećmi (pomiędzy nimi bardzo często dochodziło do konfliktów), które po traumie związanej ze śmiercią najbliższych osób przechodziły w niełatwy czas dojrzewania. Bałam się też, czy poradzę sobie organizacyjnie, gdyż teraz wszystko było na mojej głowie. Niepokój był tym większy, że z natury jestem osobą niezaradną życiowo, nie przebojową, lubiącą zamartwiać się na wyrost. Jakby tego było mało, również i sił fizycznych nie mam za wiele.
Pewnego dnia mama – kobieta bardzo religijna i wiele od siebie wymagająca w tej sferze (przez 30 lat nie opuściła ani jednej codziennej Mszy św.) – przekazała mi słowa, które idąc na Mszę św. do kościoła, powiedział jej wewnętrzny głos, a dotyczyły mnie – jej córki. Mówiły one, że nie będę pozbawiona opieki i muszę zaufać wbrew nadziei. Te właśnie słowa, którym zaufałam, od początku stały się moją opoką w późniejszych trudnych doświadczeniach. Czułam, że Pan tak poukłada okoliczności, że wszystko dobrze się zakończy.
Niebawem odnowiłam znajomość z dużo starszym kolegą, poznanym jeszcze w dzieciństwie, aby rozpocząć z nim współpracę zawodową. Nic innego wówczas nie przemknęło mi nawet przez myśl. Człowiek ten okazał się jednak darem Niebios w dalszych moich perturbacjach życiowych i niełatwej codzienności. Pomagał mi załatwiać różne sprawy, doradzał, woził, gdzie trzeba było (nie mam prawa jazdy), opiekował się mną, pocieszał, ale także sprawiał różne przyjemności. Zauważyłam, że był narzędziem w ręku Boga, aby mnie wspierać. Bez jego pomocy byłoby mi o wiele trudniej i bardziej smutno. Znalazłam w nim duże wsparcie i poczułam się bezpieczniej. Bliskiej rodziny nie mam, gdyż jestem jedynaczką (zmarły mąż też nie miał rodzeństwa), a dla dalszej rodziny, która sama boryka się ze swoimi sprawami i problemami, nie chciałam być ciężarem. Zaś mama – starsza osoba – mieszkała wówczas w innym mieście.
Najpierw rozpoczęły się moje problemy zdrowotne i wizyty u lekarzy. Potem choroba córki, która będąc w liceum wzorową uczennicą, dziewczyną rezolutną i towarzyską, doznała tak silnej depresji, że bała się sama wyjść na ulicę czy nawet zostać w domu. Często zabierałam ją ze sobą do pracy. Podjęłyśmy leczenie psychiatryczne. Mimo upływającego czasu, leki nie pomagały. Było tylko gorzej. Doszły myśli samobójcze. Było to w okresie wakacyjnym przed klasą maturalną. W tym udręczeniu nie byłam jednak sama. Miałam wsparcie kolegi i wierzyłam w „przekaz” od Boga. Gdy jednak najmniejszej poprawy nie było, pojawiło się ludzkie zwątpienie. Zaczęłam, za namową lekarza, organizować córce pobyt w szpitalu na oddziale psychiatrycznym z możliwością podjęcia tam nauki. Było to ostatniego dnia wakacji. Po tych wszystkich załatwianiach położyłam się, umęczona, by trochę odpocząć. Zaczęłam się zastanawiać, jak ta sytuacja ma się do słów, że mam zaufać wbrew nadziei.
Ewa z Lublina