Jezu, ufam Tobie!
Odnajdę się,
Bez względu na to, jak długo to potrwa, bez względu na to,
Jak daleko będziesz – odnajdę się.
W lipcu 2008 roku brałam udział w programie „Przyjdź i Zobacz”, co
podyktowane było moim pragnieniem poświęcenia się całkowicie Bogu w
Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Jadąc do Łagiewnik nie
sądziłam, że ten krótki pobyt zmieni całe moje życie. Dla mnie był to
czas poznawania siebie, swoich emocji, bardzo często nieuporządkowanych
przywiązań. Dziś mogę powiedzieć, że umarłam jako stary człowiek,
narodziłam się natomiast na nowo, a poród ten był ciężki.
Najtrudniejsze dla mnie było i jest stawanie w prawdzie o sobie, moim
życiu, ponieważ od lipca niemalże codziennie dowiaduję się czegoś
nowego o sobie, nie są to rzeczy łatwe ani przyjemne, ale wiem, że
Jezus jest ze mną, doświadczam Jego opieki, wiem, że On się o mnie
martwi, troszczy, daje mi miłość i akceptację, której tak bardzo
potrzebuję. Już nie martwię się o to, co będzie, zostawiam to Jezusowi
i mimo tego, że nie zawsze jest tak, jakbym chciała, to jednak
doświadczam zbawiennej mocy tego zawierzenia. Łatwo jest mi układać
plany, snuć marzenia, że będzie tak lub inaczej, ale czy to było lub
jest zgodne z wolą Bożą?
Moje życie dzielę na to sprzed „Przyjdź i Zobacz” i na to po… Przed –
byłam małą dziewczynką garnącą się do ludzi w poszukiwaniu miłości,
ciepła, akceptacji, osobą, która sama będąc zranioną – raniła swoich
bliskich. Byłam osobą, która wie, że Bóg jest, chce mu służyć, ale tak
naprawdę to inni ludzie zasłaniali mi Boga. Zamiast zatopić się w
ramionach Miłości miłosiernej, ja tej miłości szukałam u innych ludzi,
niestety, po raz kolejny parząc się, bo nie byłam dla nich
najważniejsza, najukochańsza, a przecież tak bardzo brakowało mi
miłości. W mojej bezsilności próbowałam zniewolić ludzi i po raz
kolejny zostawałam zraniona przez doświadczenie odrzucenia (w moim
rozumieniu). Byłam taką małą dziewczynką, która chce być podziwiana,
chwalona, głaskana za każdą nawet najdrobniejszą rzecz, chciałam
słyszeć, że jestem urzekająca, niby bezinteresowna, a jednak niemal
zawsze czekająca na wyrazy wdzięczności za oddaną przysługę.
Dziś, widząc to wszystko dzięki łasce Bożej, którą otrzymuję
codziennie, wiem, że tylko i wyłącznie Jezus może zaspokoić moją
potrzebę miłości, akceptacji, On mnie podziwia, chwali, jest moim
Ojcem, Bratem. Wychowałam się bez mamy, nie wiem czy mogę mówić o
jakiejkolwiek relacji z nią. Wiele od niej otrzymałam, ale zabrakło
jednego – miłości, jej obecności. Wiem, że i to leczy we mnie Jezus,
wiem też, że jest ze mną Maryja. Wcześniej czułam wielką nienawiść do
mamy, dziś czuję, że rodzi się w moim sercu uczucie ciepła, które ufam,
że dzięki Jezusowi przerodzi się w miłość. Wychowała mnie babcia; mój
tato był obecny, lecz stał z boku, a za każde najmniejsze przewinienie
karana byłam wyzwiskami, biciem, co zabiło we mnie poczucie własnej
wartości. Do lipca ubiegłego roku uważałam się za głupią, nic nie
znaczącą dziewczynę. Kobiecość była dla mnie tylko hasłem, którego do
końca nie rozumiałam. Była babcia, która widząc zachowanie taty
reagowała na jego brak szacunku wobec mnie, a także wspierała mnie w
tych trudnych chwilach. Wzrastałam jednak w atmosferze nienawiści wobec
mojej mamy, co i mnie się udzielało. Kiedyś usłyszałam od niej, że
będzie mi jej brakowało, gdy będę nastolatką. Zbagatelizowałam to. Dziś
wiem, że miała rację.
W całym moim zagmatwanym życiu widzę działanie Jezusa, Jego troskę o
mnie. Nie zostałam przyjęta do Zgromadzenia. Dziś czuję, że decyzja
sióstr – wierzę, że podyktowana w pełni przez Ducha Świętego – była jak
najbardziej słuszna w tamtej chwili. Wiem, że Jezus w swojej miłości
zawsze będzie się o mnie troszczył, zawsze będzie przy mnie. A co
będzie dalej? Nie wiem, ufam Jezusowi, że będzie tak, jak On chce.
Jezus mnie nie zawiódł, nie mam podstaw, aby Mu nie ufać. Podczas
tamtych lipcowych dni doświadczyłam Jego miłosierdzia. A dziś pozostaje
mi prosić Go, aby prowadził mnie drogami, jakimi Mu się podoba, bo
całkowicie zaufałam Jego woli.
Monika