Przez wiele lat nie mogłam zdecydować się na napisanie tego świadectwa, ale dziś nadszedł ten dzień. Moje małżeństwo było bardzo burzliwe: przeżyłam wiele upokorzeń, wyśmiewanie się z mojej wiary, ze mnie…; doświadczyłam przemocy fizycznej, psychicznej i ekonomicznej, ale trwałam w sakramentalnym związku, znosząc to wszystko. Kiedy po latach od ślubu zaczęłam z mężem rozmowy o dziecku, wszystko się posypało. Powiedział, że nie chce mieć dziecka i mnie zostawił. Wyprowadził się. Bardzo ciężko to przeżyłam, ale oddałam wszystko Bożemu miłosierdziu. Codziennie w drodze do pracy i z pracy odmawiałam Koronkę do Bożego Miłosierdzia, żeby miłosierny Jezus wskazał mi drogę, co mam dalej robić. Po dwóch miesiącach mąż wrócił do domu i chciał ratować małżeństwo. Dalej trwałam na modlitwie, codziennie odmawiając Koronkę do Bożego Miłosierdzia, żeby wypełniła się wola Boża w naszym małżeństwie również w kwestii posiadania potomstwa.
Stało się: po roku okazało się, że jestem w ciąży. Mąż wpadł w szał, chciał żeby dziecko umarło, żebym poroniła. Stało się inaczej. Lekarz potwierdził ciążę i pokazał na USG, że serduszko naszego dziecka bije. Mąż, gdy to usłyszał, wyszedł i trzasnął drzwiami. Później było już tylko coraz gorzej: ciągle powtarzał, że nie chce tego dziecka, że nie chce mnie w trzecim miesiącu ciąży. Zostałam sama. Nie ustawałam w modlitwie, a ciąża rozwijała się prawidłowo. W 29. tygodniu ciąży, a była to Niedziela Miłosierdzia Bożego, poszłam na Mszę św. wcześniej. Zazwyczaj chodzę na popołudniowe Msze, ale w tym dniu stało się inaczej. Przyjęłam Komunię św. i wróciłam do domu. Nic nie wskazywało na to, że za chwilę zacznę rodzić, a tak się stało. Odeszły mi wody płodowe, zadzwoniłam do lekarza i natychmiast miałam jechać do szpitala.
Wychodząc z domu zapamiętałam jeden obraz: popatrzyłam na telewizor, a mama miała włączoną transmisję z Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach i zaczynała się Koronka do Bożego Miłosierdzia. Pomyślałam tylko: Boże, prowadź nas! I pojechałam do szpitala. Trafiłam tam z zaawansowaną akcją porodową; moje życie i życie dziecka było zagrożone. Lekarze robili, co mogli, żeby powstrzymać poród, ale nie udało się: łożysko się odkleiło i potrzebne było natychmiastowe cięcie cesarskie.
Synek o 19:48 był już na świecie, ale zaczęła się walka o jego życie. Decydujące były trzy pierwsze doby. Udało się. Po 60. dniach, po długiej walce i różnych zagrożeniach oraz niepewności jutra wyszliśmy ze szpitala do domu. Pamiętam, jak pani ordynator powiedziała mi na odchodne: To jest nasz mały cud, że wyszliśmy z tego bez szwanku, że dziecko żyje i jest zdrowe.
Dziękuję Jezusowi Miłosiernemu za dar życia i zdrowia mojego dziecka, za nieustanną pomoc i obecność w naszym życiu. Dziękuję też św. Faustynie za to, że była i jest ze mną w dobrych i w tych trudnych chwilach.
Monika
—————————–
Świadectwa publikowane w 131 numerze „Orędzia Miłosierdzia”.
Świadectwa są także publikowane na stronie: www.faustyna.pl